Kiedy to się zaczęło? Aeron sam nie pamięta dokładnej daty. Można jednak pokusić się o przybliżoną retrospekcję. Było to jakoś pod koniec pierwszej, albo na początku drugiej klasy w Hogwarcie. Błądząc gdzieś po piętrach, trafił w końcu do biblioteki, opuszczonej i cichej. W końcu był późny wieczór, a więc nikt z uczniów, oprócz osób takich jak on, pragnących spokoju i samotności nie zapuszczał się w ciche korytarze szkoły. Tym razem jednak trafiła się pusta biblioteka. Miał ze sobą małą lampę, uważał jednak by nikt z nauczycieli nie wpadł przypadkiem na niego, bo mogłoby się to skończyć szlabanem, lub co gorsza czymś znacznie poważniejszym.
By nie nudzić się, zabrał ze stołu nie odłożone jeszcze książki. Lubił czytać, a nuż dowie się czegoś, czego nie wiedział, jako że były to książki przeznaczone dla starszych uczniów. Pierwsza z nich traktowała o mugolach, przez co niezwłocznie poleciała z powrotem na stół. Nie interesowało go to ani trochę. Spojrzał na drugą. Nie miała na sobie tytułu, z tyłu również nic nie było napisane. Otworzył ją i zaczął czytać. I od razu na jego twarz wypłynął delikatny uśmiech, rzadko u niego goszczący. W taki sposób dowiedział się o animagii. Już kiedyś słyszał historie o czarodziejach potrafiących przybierać kształty zwierząt. Jeżeli dobrze pamiętał, jeden z jego przodków, żyjący kilka wieków temu, umiał zamieniać się w czarnego kota. Czytał część jego pamiętników, które znalazł pośród różnych innych na strychu. Szkoda że nie miał ich tutaj w szkole. Postanowił, że gdy następnym razem będzie w domu, przyłoży większą uwagę do tych starych zapisków. Wrócił więc do przeglądania znalezionej tutaj książki. Dowiedział się z niej, że istnieje oficjalny spis animagów, czyli osób potrafiących zamieniać swoją postać, wraz z opisem ich przemiany i wyglądu po niej. To akurat nie przypadło mu do gustu. W dawnych czasach nie istniał ten cały spis. Teraz Ministerstwo Magii wciskało nos w każde sprawy. Całkowita kontrola nad każdym czarodziejem, głupie zakazy i nakazy. Westchnął, jednak wizja zamiany w jakieś zwierze, bez wiedzy nikogo innego, będąc praktycznie nie do poznania była niezwykle kusząca. Szczególnie dla kogoś takiego jak Aeron, człowieka aspołecznego, lubiącego czasem zniknąć niepostrzeżenie, by móc poprzyglądać się różnym rzeczom w spokoju. Musiał się dowiedzieć trochę więcej o całej tej sprawie. Siedział już tu parę godzin, i zrobiła się późna noc. Czuł się lekko zmęczony, toteż zdecydował że odłoży te poszukiwana na następne dni. Złożył wszystko na swoje miejsce, wyszedł na korytarz, i skierował się w stronę wieży.
Parę miesięcy później...
Trochę zajęło mu zebranie wszystkich materiałów które go interesowały. Na razie szukał ich z czystej ciekawości, wiedząc że stanie się animagiem jest praktycznie niemożliwe. Było to niezwykle rzadkie zjawisko, niewielu czarodziejom udawało się wykonać pełną transformację. Spora część z nich ginęła podczas prób. Głupio by było umrzeć z powodu czegoś takiego. Zresztą na razie nie był gotowy na choćby próbowanie przemiany. Może zdecyduje się na to później, gdy zrobi się cieplej. Zawsze można wyjść wtedy poza zamek, i tam, bez udziału osób postronnych zacząć ćwiczyć. Oprócz tego znał parę opuszczonych sal, do których rzadko kto się zapuszczał, a więc również świetnie nadających się na miejsce do treningów. Na razie siedział więc w pokoju wspólnym Ravenclawu, czytając coraz to kolejne książki traktujące o animagii. Część z nich nie powinna wpaść w jego ręce, gdyż należały do ksiąg zakazanych, przez co nie były dostępne dla zwykłych uczniów, chyba że ktoś przywłaszczył je sobie sam, oczywiście nie na zawsze. Trzymał się jednak na uboczu, więc raczej nikt nie powinien się o nich dowiedzieć.
Przeglądając jedną z nich, znalazł pewną ciekawą informację. Mianowicie, czarodziej chcący zostać animagiem, nie jest w stanie sam zdecydować o postaci którą przyjmie, jeśli oczywiście przeżyje ją, i w ogóle mu się uda. Efekt przemiany zależny jest od charakteru osoby. To doprawdy interesujące. Jeżeli taka jest zasada, to kto wie jaką postać mógłby przyjąć Aeron? On sam nie był pewien, i doprawdy nie miał pojęcia co mogłoby z tego wyniknąć. No bo kim mógłby się stać? Kotem? Nie, to jest przecież takie "normalne". Szczerze by się zawiódł, gdyby faktycznie zamienił się w kota. A może lis? To już lepsza perspektywa. Rudy lis, mający puchaty ogon. Problem w tym że czasem mógłby rzucać się w oczy, szczególnie w miejscach w których nie występuje naturalnie, a przecież to do Aerona było bardzo ważne. Im więcej myślał nad całą tą sprawą, tym bardziej chciał tego spróbować. Nie był pewien, czy mu się uda, czy może zginie podczas któregoś podejścia, i nawet lekko się tego obawiał. Doprawdy, byłaby to głupia śmierć. Nawet, można by rzec, lekko hańbiąca. Przecież to prawie jak samobójstwo, tylko takie mniej świadome. A może i nie? Sam już nie wiedział. Mimo iż sprawa była naprawdę poważna, Aeron czuł lekki dreszcz podekscytowania, że wreszcie może zrobić coś, co faktycznie potwierdzi jego pozycję w rodzinie. Pamiętał opowieści rodziców o swych przodkach, potężnych i groźnych, władających niesamowicie silną magią, czy posiadających niezwykłe dary, jak jego babka ze strony ojca, będąca jasnowidzem. Wiedział, że tuż przed swoją śmiercią przepowiedziała że jego drugi syn będzie również obdarzony jakimś darem. Niestety, trafiła mu się siostra Aerona, która ledwie skończyła parę lat, gdy zmarła tragicznie. On sam nigdy nie mówił tego głośno, ale podejrzewał że maczali w tym palce czarodzieje z sąsiedniej wioski, chorobliwe zazdrośni o historię jego rodu. Trafił mu się też w końcu sam Aeron, chłopak bez jakiegoś szczególnego talentu do jakiejś konkretnej dziedziny magii, czy zajęcia, no może oprócz zaklęć ofensywnych , na którego po śmierci siostry spadł obowiązek dbania o przedłużenie linii rodu. Patrząc prawdzie w oczy, to niewiele on znaczył w świecie czarodziejów. Dlatego przyda mu się każda umiejętność, która może mu pomóc w odbudowie swej rodziny, która była dla niego najważniejsza. Tak został wychowany przez rodziców. Mówili - „pamiętaj, rodzina jest zawsze najważniejsza”. Wtedy też podjął decyzję. Miał gdzieś całe to ryzyko związane z przemianą. Wiedział, że jeżeli nie spróbuje, będzie tego żałował. Poświęci cały swój czas na naukę. Tak by dać z siebie wszystko. Tak by być pewnym, że zrobił wszystko co możliwe żeby mu się udało. Zamknął książkę. Będzie potrzebował pamiętników z domu.
Pierwsze próby ciężko mu szły. No dobra, prawdę mówiąc nie szło mu w ogóle. W dziennikach które przywiózł ze sobą z domu, nie ma praktycznie żadnej wzmianki o tym, jak tak naprawdę trzeba się tego nauczyć. Za to powtarzała się kilkukrotnie kwestia „to bardzo niebezpieczny i czasochłonny proces”. Jego przodkowi zamiana udała się dopiero po 6 latach. Pisał on jednak że nie przykładał na początku do tego zbytniej uwagi, uważając to za stratę czasu. W tym też Aeron widział dla siebie cień szansy. On czasu miał pod dostatkiem. Nadal jednak nie miał bladego pojęcia od czego zacząć. Tak więc pierwsze tygodnie zeszły mu na wymyślaniu w jaki sposób tak właściwie trzeba to zrobić. Zazwyczaj wyglądało to tak, że siedział w odosobnieniu, i skupiał się. Nie wiedział nawet nad czym. To był największy problem. Jak miał wyobrazić sobie przemianę, skoro nawet nie wiedział w co tak właściwie miał się przemienić? Jego sfrustrowanie rosło, nie chciał jednak tak łatwo się poddawać. Nie po tym, ile czasu zmarnował na te wszystkie przygotowania. Starał się więc dalej.
Dopiero po kilku długich miesiącach takich prób, załapał o co mniej więcej w tym wszystkim chodziło. Mniej więcej, bo nadal nie był pewny w stu procentach, lepsze jednak było to niż dalsze brnięcie po ciemku. W skrócie chodziło o odpowiednie skoncentrowanie się na swoim wewnętrznym „ja”. Gdy opanowało się tą sztukę, co było chyba najłatwiejszym krokiem, należało to swoje wewnętrzne „ja” zmusić do zmiany kształtu . Aeron nie do końca wiedział na jakiej zasadzie to działa. Wiedział tylko, że prawdopodobnie jest to związane z siłą woli. Toteż próbował. Siedział, czy to w pustej sali wieczorami, czy w zakamarkach błoni, w które nikt się nie zapuszczał. Najlepsze w tym wszystkim było uczucie, czy raczej należałoby powiedzieć doznanie, jakiego odczuwał podczas zmuszania się do zmiany kształtu. To było jakby przesycenie energią, jak gdyby całe jego ciało, najmniejsze nawet komórki wypełniała wylewająca się z nich energia. Doznanie tyleż ekscytujące, co niesamowicie niebezpieczne. Już kilka razy zdarzyło mu się stracić nad nim kontrolę. Ratowało go jedynie bardzo silne skupienie, dzięki czemu zawsze potrafił przerwać przemianę w ostatniej chwili. Doszedł do wniosku, że to właśnie tutaj, w tym momencie najwięcej czarodziejów próbujących nauczyć się animagii traciło życie. On sam był tego bliski. W takiej chwili miał wrażenie że cały się rozrywa. I nie było to przyjemne uczucie. Można było je porównać do powolnego wyrywania kawałków jego ciała. Widelcem. Ból był nie do zniesienia Przeraził się wtedy nie na żarty. Porzucił nawet myśl o animagii na parę dobrych dni. Po tym czasie nieśmiało zaczął wracać do tego co ćwiczył. Uważał jednak by nie popełnić drugi raz tego samego błędu, i nie skończyć jako marmolada. Na ścianie.
I na tych ćwiczeniach minęło mu parę dobrych lat. Czy zrobił jakieś postępy? Tak mu się wydawało. Koncentrowanie się szło mu teraz o wiele łatwiej. Prawie od razu łapał swoje ja, i zajmowało mu to niewiele ponad parę sekund. To chyba dość znaczny postęp, biorąc pod uwagę fakt że na samym początku to samo zajmowało mu nawet ponad godzinę, jeśli nie dłużej. Nadal jednak nie udało mu się wykonać pełnej przemiany. Był już koniec piątej klasy, a nadal nie mógł osiągnąć następnego etapu. Aż do czasu. Gdzieś na początku szóstej klasy, Jak zawsze, znalazł pustą salę na drugim piętrze, jako że na dworze było już za zimno. Otworzył jednak okno, by srebrne promienie księżyca rzucały delikatną poświatę do środka. Usiadł na zakurzonym krześle, i zamknął oczy, tak jak zawsze czynił przed przemianą. Skupił się na swoim wnętrzu, i sięgnął ku niemu. Od razu poczuł tą niesamowitą falę energii wypełniającą cały jego byt. Normalnie na tym etapie zawsze się zatrzymywał. No właśnie. Normalnie. Tym razem było jednak inaczej. W jednym momencie cała energia zniknęła, jak gdyby przerwał medytację. Zdezorientowany otworzył oczy. Czuł się jednak jakoś dziwnie. Był jakby mniejszy. Przeraził się że coś poszło nie tak i zamiana wyszła mu tylko w jakiejś części. Zauważył stare lustro, oparte w rogu ściany, zwrócone trochę pod kątem do okna. Spojrzał na nie. Było lekko zabrudzone, przez co początkowo nie poznawał niczego w jego odbiciu. Obserwację dodatkowo utrudniały chmury, zasłaniające księżyc. Już chciał się podnieść i podejść bliżej, gdy światło znalazło wyrwę w chmurach. I zobaczył swoje odbicie. Lub raczej nie swoje. W lustrze, na drewnianym krześle stał spory czarny kruk. Kruk?! Zamienił się w kruka? Owszem słyszał o czarodziejach, potrafiących przybrać postać ptaka. Sądził jednak że coś takiego jest raczej niemożliwe dla kogoś takiego jak on. Emocje tłukły się w nim niczym szkło zrzucone przez trzęsienie ziemi. O czym on myślał? Przecież udało mu się. Wreszcie mu się udało, po tylu latach ćwiczeń, poświęceń, niebezpieczeństwach jakie za sobą niosły. Chciał krzyczeć z radości. W tym momencie chciał ruszyć ręką. Jednak zamiast ręki odpowiedziało mu skrzydło, wielkie, czarne skrzydło, mieniące się metalicznym blaskiem. O cholera przecież on nie umiał latać. W życiu tego nie robił. Jak to w ogóle działa? Rozejrzał się dookoła, i dopiero teraz spostrzegł że sala stała się o wiele większa niż była, gdy był on w postaci człowieka. Delikatnie poruszył nogami. Zachwiał się, mało nie spadł z wysokiego krzesła, ale przeszedł na jego kraniec. Co teraz? Musi jakoś się dostać na dół. Rozłożył ręce, znaczy się skrzydła, zamknął oczy i skoczył. Wprawdzie nie było wysoko, ale z tej perspektywy wyglądało to trochę inaczej. W pierwszej chwili zaczął bezwładnie spadać, po chwili jednak skrzydła stawiły opór powietrzu i rozdęły się jak żagle na wietrze, sprawiając że zaczął zwalniać, jednocześnie szybując delikatnie w powietrzu. Wylądował parę metrów dalej, niedaleko okna. O nieistniejący bogowie. Miał ochotę paść na ziemię. Serce waliło mu w małej piersi jak oszalałe. Uspokój się. Uspokój się, do cholery. Oddychał głęboko. Pomyślał chwilę, i z przerażeniem stwierdził że nie próbował jeszcze powrócić do postaci człowieka. A co jeśli mu się nie uda, i do końca życia będzie krukiem, odrobinę mądrzejszym, ale wciąż krukiem? A te wszystkie opowieści o inteligentnych zwierzętach, które ludzie sobie opowiadali? A co jeśli to są czarodzieje uwięzieni w zwierzęcej postaci? Nie bądź głupi. Skoro udało Ci się zamienić w kruka, to na pewno Uda Ci się zamienić z powrotem w człowieka. Stanął w miejscu, i uspokoił rozszalały oddech i umysł. Zamknął oczy. Przypomniał sobie co zawsze robił. Skupił swój umysł na własnym wnętrzu. Chwycił go mackami umysłu, i znów poczuł tą przenikliwą energię. I tak samo jak poprzednio, w pewnym momencie nagle znikła, jak gdyby ktoś odciął zasilanie. Otworzył na powrót oczy. I od razu wyciągnął do przodu rękę. Ludzką rękę. Sala wróciła do normalności. On sam stał w tym samym miejscu, w którym wylądował w postaci kruka. Miał ochotę wrzeszczeć na całe gardło. I pewnie by tak zrobił, gdyby w ostatniej chwili nie uzmysłowił sobie że jest późna noc, i wrzaski dochodzące z teoretycznie opuszczonej sali mogą sprowadzić na niego niezbyt wygodne podejrzenia. Usiadł wyczerpany pod oknem. Tyle lat. Tyle czasu. Pamiętał jak dziś pierwszy raz, gdy przeczytał o tej tajemnej sztuce. Był zmęczony. Przemiana kosztowała go sporo energii, wiedział jednak że im większą wprawę w tym uzyska, tym lepiej będzie mu ona wychodziła. Musi ją powtórzyć. Nie dziś, może jutro, ale musi. Chce tego. Chce się nauczyć latać, jak prawdziwy kruk. Wysoko, tam gdzie inni ludzie nie mają dostępu. Skąd może obserwować wszystko. Wszystkich. Gdzie nikt go nie dosięgnie, gdzie nikt nie będzie nawet przypuszczał by go tam szukać. By być wolnym. Wolnym, jak powietrze, dzięki któremu może latać, na metalicznie czarnych, ogromnych skrzydłach. Kruk. Jest krukiem. A kruk jest nim. Musi wrócić do biblioteki. Musi dowiedzieć się o nich wszystkiego. Wstał. Zamknął okno, niebezpiecznie kuszące otwartą, i nikomu nie podlegającą wolnością. Jeszcze nie teraz. Będzie na to czas. Zasłonił lustro, jedynego świadka jego przemiany. Spojrzał na odchodnym na salę. Pierwsze miejsce, w którym udało mu się to zrobić. Niemi świadkowie żegnali go nieprzeniknioną ciszą. Wyszedł, zamknął delikatnie drzwi, i ruszył w stronę wieży, rozpływając się w mroku szkolnego korytarza.
cdn...